SZCZERZE I DOBROWOLNIE POMAGAJĄC W ŚLEDZTWIE | TARAS PROCHAŚKO
Wydaje się, że Zygmunt Haupt pisał nie dla tych, którym wystarcza samo tylko czytanie. Podejrzewam, że pisał dla tych, którzy nawet kiedy czytają, to myślą o tym, jak napisać coś swojego. I dla tych nielicznych, którzy, chcąc pisać sami, czytają nie po to, by nauczyć się, jak pisać można, ale po to, by wiedzieć: tak już robić nie warto. Bo tak już to zostało zrobione. I powtórzyć się tego nie da, bo takie powtórzenie traci sens jeszcze zanim zostanie zapisane.
I ta proza, te – nazwijmy to – zapiski Haupta mają na zawsze pozostać tylko marzeniem o tym, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Że ustawione obok siebie zdania mogą być taką literaturą, która już literatury nie przypomina. Gdzieś poza granicami, które bardzo rzadko udaje się przekroczyć, ale – rzecz jasna – już nie tym przejściem, co Haupt, nie tym tunelem, nie tym prądem powietrza, nie tym mostem linowym.
Sztuka w ogóle jest sztuką odrzucania – jak w drewnianej rzeźbie, jak w jednym jedynym tatuażu, który trzeba wybrać spośród wszystkich symboli, znaków, obrazów i słów świata. Tak oto literatura pisana stała się dyktaturą tego, co przyjęto odrzucać. Tyranią stylu, początku, kulminacji i zakończenia, wyrwania z czasu, z przestrzeni, z geometrii złożonych płaszczyzn, z nieskończonego następowania po sobie. Literatura straciła w tym sensie nawet więcej wolności, niż partytura symfonii.
Hauptowi udało się wyrwać z tej linearności. On naprawdę może „myślą rozpływać się po drzewie”. To ten przypadek, kiedy dla napisania jednego niewielkiego tekstu trzeba wiedzieć (a on wie) wszystko o tym, z czego zrobiony jest świat. Jak gotowanie zupy fasolowej z trzydziestu fasolek. Ale te fasolki, nie wiadomo dlaczego, wedle jakiej reguły, właśnie w tym momencie zostają wybrane z kilku tysięcy ziaren – różniących się kształtem, wielkością, kolorem, wiekiem, twardością, pochodzeniem – które właśnie w tej chwili leżą przed tobą, rozsypane cienką warstwą. I kiedy gotujesz taką zupę, wiesz, że twoja zupa będzie ugotowana z niepowtarzalnych fasolek. I wiesz, że, niezależnie od tej dzisiejszej zupy, przed tobą wciąż rozciąga się płaszczyzna, szczelnie zapełniona nie zużytymi fasolkami. I wiesz, że te wszystkie zupy, które kryją się w nie wybranych dzisiaj fasolkach, mają na dzisiejszą zupę jeszcze większy wpływ, niż ugotowane fasolki.
A do tego wiesz, że zupełnie spokojnie można obejść się i bez zupy, i bez fasoli.
Właśnie coś takiego robił Haupt.
Podejrzewam, że rozumiał jeszcze jedną ważną rzecz – że literatury i tak jest już za dużo.
Natomiast aluzji – za mało.
Na razie napisałem nieco więcej, niż Zygmunt Haupt. Nie jestem jeszcze taki stary i mam szanse napisać więcej, bo pisanie weszło mi w nawyk. Ale nawet ja jestem w stanie poczuć, że tego, co napisałem, już teraz jest za dużo, żeby przeciętny czytelnik zdołał to przyjąć, zdołał zapamiętać, zdołał rozpoznać to, co napisane przeze mnie jako przeze mnie napisane. Nie sądzę, żeby wiele było osób, które mogłyby choć w przybliżeniu streścić to, co swego czasu wyczytały w moich tekstach.
Tak więc, podejrzewam, że Haupt doszedł do tego wszystkiego bardzo wcześnie. Dlatego jego najlepszymi utworami są niektóre tytuły. On wiedział, że tytuły – podobnie jak niektóre przedmioty, związane z przeszłością drogich i ważnych dla nas ludzi – mogą najlepiej zapadać w pamięć. I nadejdzie taki czas, kiedy to tytuły staną się najważniejszą wiedzą o przeszłej literaturze. I dlatego właśnie w nich warto zawierać wszystkie te aluzje, których – w przeciwieństwie do tekstów – jest wyraźnie za mało. Może stąd właśnie te jego niewiarygodne tytuły, które budzą więcej emocji, niż zwykła powieść: poker w Gorganach, pierścień z papieru, baskijski diabeł, ogród jezuicki, o Stefci, o Chaimie Immerglücku i o scytyjskich bransoletkach… Tyle chyba wystarczy?
tłum. Katarzyna Kotyńska
TARAS PROCHAŚKO | Dziennikarz i pisarz, z wykształcenia botanik. Jeden z czołowych reprezentantów „fenomenu stanisławowskiego” i najbardziej interesujących pisarzy ukraińskich ostatnich czasów. Jego twórczość skupia na sobie zainteresowanie krytyków, dziennikarzy, badaczy literatury, czytelników. Polskim odbiorcom znane są cztery książki Prochaśki: zbiór opowiadań „Inne dni Anny”, powieści „Niezwykli” i „Z tego można zrobić kilka opowieści” oraz esej reporterski „W gazetach tego nie napiszą”.
ZNAJDŹ NAS